Autor: Joanna
2025-08-27
Slow-instagramerki. „Co za stuknięte laski, kiedy one w ogóle pracują?”
„Slow life”… kolejne modne hasło na Instagramie. Kolejny trend, który podchwytują influencerki, kolejny wysyp zdjęć w pastelowych filtrach z kubkiem kawy. Wszyscy mają już tego dość, ulewa się, co za stek bzdur…
I ta matcha 🍵, droga alternatywa kawy dla Wilanowa… Do Dino pewnie też nie chodzą… Odklejone laski, co kompulsywnie ćwiczą jogę 🧘♀️… Cały dzień robią jakieś rytuały, kiedy one mają czas na pracę?
Takie wnioski można wyciągnąć z obserwacji ostatniego trendu na instagramie pt. : ’Wyśmiejmy slow-instagramerki’ 🙃.
Dla mnie bycie SLOW to jednak coś znacznie więcej.
To sposób na życie, filozofia, która jest ze mną od kilku lat i której nie wyobrażam sobie już porzucić. „Slow life” wprowadził tyle dobrego w życie mojej rodziny, że naturalnym krokiem było dzielenie się tym podejściem w internecie.
Dlatego trochę poczułam się urażona, gdy zobaczyłam na Instagramie rolkę wyśmiewającą slow-instagramerki. Bo – chcąc, nie chcąc – też jestem wrzucona do tego „worka”.
Może nie w tak przerysowany sposób: wiecie, obrazek dziewczyny w lnianej sukience, pijącej matchę o wschodzie słońca 🌅 i afirmującej obfitość do lustra. Trochę karykaturalne, trochę zabawne. Łatwo pomyśleć: „Naprawdę ktoś wierzy, że sukces przyjdzie od powtarzania kilku zdań w lustrze?”.
Ale czy naprawdę źle jest promować zdrowy styl życia? 🌿 Nawet jeśli temat „slow” pojawia się wszędzie, to ostatecznie zachęca do zatrzymania się, zadbania o ciało i głowę, do szukania równowagi w świecie, który pędzi coraz szybciej.
I mogłabym wzruszyć ramionami: „Okej, każdy ma prawo się pośmiać”, mają trochę racji, bo tych treści jest obecnie przesyt. Nawet w moim korpo przyjął się zwrot 'zadbajmy o proces holistycznie’ . Ale pomyślałam: kurczę, przecież zastosowanie się do części z tych „trendów” dwa lata temu naprawdę zmieniło moje życie.
Być może wygląda to na pozę. Być może dla niektórych jest to śmieszne i przesadzone.
Ale dla mnie to była decyzja, która przyniosła realną zmianę: w zdrowiu, samopoczuciu, cierpliwości wobec dzieci i w tym, jak patrzę na świat.
I wiesz co? Wolę być „śmieszną slow-instagramerką”, niż wrócić do życia w biegu, wiecznego zmęczenia i poczucia, że ciągle jestem krok za sobą samą. ✨
Slow life w praktyce
Na zdjęciach wygląda to tak, jakby slow life praktykowały tylko osoby z morzem wolnego czasu. Tymczasem moja codzienność jest jak u większości kobiet: etat w korporacji, trójka dzieci, dom i ogród, które prowadzę sama. Lista obowiązków nie kończąca się nigdy – pobudki w nocy, śniadania, szkoła i przedszkole, spotkania w pracy, maile, zakupy, pranie, gotowanie.
I właśnie dlatego potrzebowałam innego sposobu życia.
Bo kiedy próbowałam sprostać wszystkiemu w biegu – kończyłam wykończona, rozdrażniona, z poczuciem, że nigdy nie jestem wystarczająca. Wieczorem miałam siłę tylko odpalić kolejny odcinek serialu na netflixie i zasnąć na kanapie – oczywiście po kieliszku winka 🍷. Slow life nie jest dla mnie luksusem.
Jest ratunkiem. Moim sposobem na odzyskanie oddechu i sensu w codziennym chaosie.
I to chcę przekazać innym kobietom: wyjście z kołowrotka jest możliwe. Ale trzeba temu poświęcić uwagę – a właściwie sobie poświęcić uwagę. Trzeba coś odpuścić, odgrzebać ten kawałek czasu i od czegoś zacząć. Nawet jeśli to będzie filiżanka matchy za 39 zł – to weź, babo, zrób coś dla siebie!
Swoją drogą – matcha to nie tylko modny trend, ale naprawdę zdrowy, regulujący napój, który potrafi zdziałać cuda. 🍵
Moje codzienne rytuały
Slow life u mnie to nie siedzenie godzinami w medytacji, podczas gdy dom sam się ogarnia. To drobne praktyki, które wplotłam w codzienność – i które działają, nawet jeśli dzieci biegają mi między nogami albo zasypiam po dwudziestu minutach z książką w ręku.
Poranek: łagodny start
Każdy dzień zaczynam od szklanki ciepłej wody. To drobiazg, ale ciało od razu dostaje sygnał: „hej, budzimy się”. Woda wspiera trawienie, nawadnia po nocy, a dla mnie jest symbolem spokojnego wejścia w dzień zamiast gwałtownego skoku ciśnienia po kawie ☕.
Potem przychodzi czas na krótką praktykę ruchową. U mnie to osteojoga – około 20 minut łagodnych ćwiczeń od głowy po stopy 🧘♀️. To nie tylko rozciąganie, ale też uwalnianie napięć, które zbierają się przez stres i siedzący tryb życia. Po takiej praktyce czuję, że moje ciało naprawdę ze mną współpracuje.
Na 15 minut przed śniadaniem piję wodę z octem jabłkowym. To prosty sposób na pobudzenie enzymów trawiennych, regulację pH żołądka i wsparcie mikrobiomu. A pierwszy posiłek? Zawsze białkowo-tłuszczowy – daje mi stabilną energię, zamiast skoku i nagłego spadku cukru. Do tego zielona herbata pełna antyoksydantów 🍃 i dwa suplementy: magnez (na nerwy i mięśnie) i omega-3 (na mózg, serce i odporność).
Przedpołudnie: energia z natury
Drugie śniadanie to zwykle jogurt z owocami i orzechami – prosty, ale odżywczy zestaw, który wspiera mikrobiom, dostarcza błonnika i zdrowych tłuszczów. Do tego kawa z dodatkiem 1 g soplówki jeżowatej (lion’s mane) ☕🍄. To grzyb medyczny, który wspiera układ nerwowy i koncentrację. Dzięki niemu kawa nie powoduje u mnie drżenia rąk ani spadku energii – zamiast tego dostaję spokojny, stabilny fokus.
Popołudnie: reset po pracy
Po obiedzie zawsze wychodzę na spacer 🚶♀️. To nie jest „czas luksusu”, to moja profilaktyka zdrowia psychicznego. Ruch po jedzeniu wspiera trawienie i reguluje poziom cukru we krwi, a świeże powietrze czy kontakt z naturą wyciszają stres. Nawet 20 minut chodzenia robi ogromną różnicę – wracam lżejsza w głowie i bardziej obecna dla dzieci, które po drodze odbieram z placówek.
Wieczór: miękkie zakończenie dnia
Gdy dzieci zasną, nie mam już siły na intensywne treningi. Wieczór to czas wyciszenia: spokojna joga z wałkiem, ćwiczenia somatyczne albo masaż twarzy gua sha. To mój sposób na wylogowanie się z napięć dnia 🌙.
Potem kubek kakao z reishi – ten grzyb pomaga regulować układ nerwowy i sprzyja regeneracji. Do tego książka, choć zwykle po 20 minutach oczy same się zamykają. I to też jest okej – ciało dostaje to, czego potrzebuje. 📖
Weekend: więcej przestrzeni
W weekendy mogę dać sobie trochę więcej – intensywniejszy trening, pracę fizyczną w domu czy w ogrodzie. To nie tylko obowiązki, ale też forma ruchu, która daje satysfakcję i poczucie sprawczości 💪🌱.
A wieczorem, szczególnie w niedzielę, celebruję długą kąpiel 🛁. To mój czas na medytację i afirmacje. Nie o „bogactwie z nieba” czy egzotycznych podróżach, ale o wdzięczności za to, co już mam. O spokoju, bezpieczeństwie i szczęściu – bo to są wartości, które naprawdę mnie niosą.
Zdrowa dieta i ograniczenie cukru
Jednym z najważniejszych elementów slow life w moim wydaniu jest świadome jedzenie. Ograniczenie cukru było przełomem – mniej skoków energii, mniej rozdrażnienia, lepszy sen i koncentracja 🥦.
Moja dieta jest prosta, oparta na probiotycznych i prebiotycznych produktach: warzywa, kiszonki, dobre tłuszcze, orzechy, owoce w rozsądnych ilościach. Taki sposób odżywiania to nie restrykcja, ale inwestycja w mikrobiom, odporność i stabilny nastrój.
Świadome zmiany w codzienności
Z czasem zauważyłam, że slow life to nie tylko rytuały, ale też sposób, w jaki wykonuję zwykłe czynności.
🌿 Robię wszystko wolniej – bez nieustannej napinki.
🌿 Zauważam piękno świata: promienie słońca przebijające się przez korony drzew, ptaki na niebie, zapach mchu po deszczu.
🌿 Chodzę boso, żeby uziemiać się i poczuć kontakt z naturą.
🌿 Biorę zimne prysznice – budzą ciało i hartują odporność.
🌿 Pytam siebie: „Czy to, co robię, mi służy?” – i staram się podejmować bardziej świadome decyzje.
🌿 Unikam multitaskingu – robię jedną rzecz w danym momencie.
🌿 Łapię chwile i czuję wdzięczność – zamiast czekać na „wielkie momenty”, celebruję te małe.
Dzięki tym rytuałom każdy dzień jest spokojniejszy, a ja mam poczucie, że dbam nie tylko o swoje ciało, ale też o głowę i serce 💚.
Mój wybór
I co – w tym wydaniu slow life nadal wydaje się śmieszny i przerysowany?
Dla mnie to ratunek przed przebodźcowaniem i staniem się sfrustrowaną zołzą, która marzy tylko o tym, aby dzieci poszły spać, żeby móc napić się drinka przed TV, albo w 'spokoju’ poscrollować 📱.
To mikro-wybory, które codziennie układają moje życie tak, że jest w nim więcej spokoju i mniej chaosu. Zamiast kawy w biegu – ciepła woda i chwila ruchu. Zamiast scrolla do późna – książka i sen. Zamiast cukrowej energii – spacer i świeże powietrze.
Byłam już w tym drugim scenariuszu: kanapka w biegu, na obiad gotowiec z Żabki, kawa za kawą, wieczorne wino i kolejny poranek rozpoczęty w zmęczeniu.
Nie chcę tam wracać.
Dlatego wybieram moje „śmieszne” slow life. Bo to ono daje mi siłę, cierpliwość i uważność – nie tylko dla siebie, ale i dla mojej rodziny.
I jeśli mogę zostawić Ci jedną myśl: wyjście z kołowrotka jest możliwe.
Nie od razu, nie w całości, ale od małych kroków. Od jednego wyboru dziennie, który nie rujnuje, tylko buduje.
Może to będzie filiżanka matchy. Może wieczorny spacer. Może piętnaście minut jogi, nawet jeśli dzieci skaczą po macie.
Cokolwiek wybierzesz – to będzie Twój początek.
Pomyśl może zamiast krytykować te laski z internetu warto zrobić coś takiego dla siebie?
Z miłością,
Joanna Chróściel