Zatrzymaj się, bogini. O rytuale nicnierobienia jako akcie odwagi.

W domu mojego dzieciństwa nicnierobienie było chyba najgorszym grzechem.

Moje babcie – dziś po osiemdziesiątce – nie siadają nawet na chwilę. Szukają sobie zajęcia od rana do zmroku, jakby każda minuta bezczynności była zagrożeniem dla ich istnienia. Bez pracy – tracą sens. Bez celu – jakby znikały.

Kiedy siedzę w hamaku z książką, one patrzą na mnie z niedowierzaniem. „Przecież można opielić ogródek” – słyszę. Albo „może chociaż pranie nastawić?”. A ja?

Ja właśnie próbuję odzyskać coś, co one – nasze babki, matki i pramatki – miały w sobie zanim przyszły wojny, industrializacja, komunizm, patriarchalna urbanizacja.

Zanim kobiecość stała się funkcją do wypełnienia – była rytmem.

Była przestrzenią. Była ciszą. Była byciem – nie tylko robieniem.

To nie ich wina. To ich historia.

Nasze babki noszą w sobie pamięć przetrwania.

Wojny zabierały dzieci, domy, całe wsie. PRL wyznaczał wartość człowieka miarą produkcji i pracy społecznie użytecznej. Emocje? Strach? Potrzeba odpoczynku? One nie istniały w tym systemie. Żeby przetrwać – trzeba było coś robić. Zawsze.

Nie umiały odpoczywać, bo nikt ich tego nie nauczył.

Ich matki przeżyły wojny. Ich córki rodziły dzieci w szpitalach bez znieczulenia i płakały po cichu, by „nie histeryzować”. One nie znały pojęcia samoregulacji. Znały tylko przetrwanie. Kobieta musiała być dzielna, zaradna, silna. I cicho cierpieć, jeśli sił jej brakowało.

Cisza, spokój, odpoczynek – oznaczały słabość. Emocje się „chowało”, potrzeby „przygaszało”, pragnienia odkładało „na później, jak dzieci podrosną, jak skończę sprzątać, szykować…”.

To „później” nigdy nie przychodziło. Bo zawsze był jeszcze jakiś obowiązek. Jeszcze coś do zrobienia.

Ale my – możemy zacząć nowy rozdział!

Nie jesteśmy winne temu, że też tak żyjemy. Ale jesteśmy odpowiedzialne za to, czy ten schemat przekażemy dalej.

Kiedy jako kobiety zaczynamy się zatrzymywać – robimy coś więcej niż tylko łapiemy oddech. Robimy miejsce na inne życie. Takie, w którym wartość nie wynika z efektywności, tylko z obecności. W którym ciało nie jest narzędziem pracy – ale domem.

W którym nasza córka widzi nas na leżaku, z książką i spokojem – i nie czuje się winna, że też czasem po prostu chce „nic nie robić”. Bo odpoczynek to nie luksus. To dziedzictwo, które musimy sobie odzyskać.

Kiedyś kobiety odpoczywały. Ale inaczej.

Nasze słowiańskie przodkinie żyły blisko ziemi, w zgodzie z porami roku.

Nie chodziły na jogę ani na coaching, ale znały rytuał odpoczynku – zakorzeniony w naturze i mądrości ciała.

Wiedziały, kiedy działać jak Dziewanna – z energią i ogniem. Ale znały też siłę Marzanny – tej, która schodzi do ciemności, zatrzymuje się, zasiewa pustkę.

Odpoczynek był wpisany w cykl. Praca – i bezruch. Zbiory – i odpoczynek. Ruch – i cisza.

My odziedziczyłyśmy coś zupełnie innego…

Dziś wiele z nas nosi w sobie sprzeczność. Pragniemy zwolnić… ale czujemy winę, gdy to robimy. Marzymy o nicnierobieniu… ale zaraz włącza się głos: „jesteś leniwa”, „zmarnowałaś dzień”, „nic dziś nie osiągnęłaś”.

To nie Twój głos. To echo.

Echo pokoleń kobiet, które nie miały wyboru. Które uczyły się nie odpoczywać, bo świat nie zostawiał im przestrzeni na ciszę. Które czuły się potrzebne tylko wtedy, gdy były w działaniu.

Odzyskajmy prawo do ciszy – dla siebie i dla naszych córek!

Zatrzymując się dziś, robimy coś więcej niż tylko odpoczywamy.

Robimy rewolucję.

Zmieniamy schemat, który tlił się w kobietach od pokoleń. Dajemy naszym córkom inny wzór – taki, w którym wartość nie zależy od ilości zadań wykonanych danego dnia.

Bo wiesz co?

Czasem największym aktem odwagi jest… nic nie robić. Usiąść. Westchnąć. Zrobić herbatę. Popatrzeć w niebo. Nie po to, by się zregenerować i znów działać. Ale po prostu – żeby być.

🌞 Lato – czas żaru, ale też spalania

W słowiańskim rytmie roku lato – zwłaszcza czerwiec i lipiec – to czas szczytu energii. To moment Dziewanny, która symbolizuje aktywność, lekkość, soczyste życie. Ale… to także czas, gdy ogień może wymknąć się spod kontroli. Tak jak na polach: rośliny już nie rosną – one się spalają.

Czas kwitnienia minął. Teraz wszystko dojrzewa, ale powoli traci intensywność. Przychodzi zmęczenie materiału, które trudno zauważyć, bo wciąż „jest jasno”. Właśnie wtedy w nas – kobietach – zaczyna palić się wewnętrzny ogień:

✺ Przegrzanie od nadmiaru obowiązków.

✺ Napięcie emocjonalne od nadmiaru bodźców.

✺ Lęk, że nie nadążymy za tym, co „trzeba zrobić przed urlopem”.

✺ Zmęczenie, które przykrywamy działaniem.

I tu właśnie… w środku lata, kiedy nikt się tego nie spodziewa – pojawia się Marzanna.

🕯 Marzanna w środku lata? Tak – to możliwe.

Marzanna kojarzy nam się z zimą, śmiercią, zakończeniem cyklu. Ale duchowo – każda z nas nosi ją w sobie także latem, zwłaszcza gdy czuje wypalenie.

Jeśli jesteś w fazie cyklu, kiedy Twoje ciało domaga się wycofania…

Jeśli karmisz dzieci, opiekujesz się innymi, prowadzisz dom, pracujesz…

Jeśli Twoje ciało woła: „dość!”

To właśnie Marzanna przychodzi Cię ochronić. Ona mówi:

Zatrzymaj się. Pozwól się spalić temu, co już Ci nie służy. Pozwól opaść pyłowi. Wtedy zobaczysz, co naprawdę ważne.

🌾Dla Słowian lato – choć intensywne pod względem prac polowych – miało swoje momenty świętowania. Po zbiorach odbywały się uczty, obrzędy dziękczynne, tańce, spotkania. To nie był czas „zarabiania” na odpoczynek – odpoczynek był jego częścią.

🌸 W cyklu miesięcznym również istniało miejsce na zatrzymanie – kobiety wiedziały, że podczas menstruacji ciało potrzebuje spokoju. Choć z biegiem wieków ten szacunek dla ciała został zepchnięty na margines, w kulturze słowiańskiej kobiecy rytm był naturalnie respektowany.

Słowianki nie musiały „zasługiwać” na odpoczynek. Odpoczynek był częścią życia. Tak jak zmierzch po dniu, jak zima po lecie.

🔥 Współczesne rytuały nicnierobienia – jak praktykować?

W środku lata, zamiast gnać na oparach, spróbuj wrócić do słowiańskiego rytmu odpoczynku.

Oto kilka inspiracji:

🌾 1. Letni hamak jako rytuał zatrzymania

Fakt historyczny:

Na wsi – gdy kończyła się praca w polu – siadało się „na przyzbie”, czyli schodach przed domem. Patrzyło się w niebo, rozmawiało, albo milczało. To był naturalny rytuał zakończenia dnia.

Dziś:

Usiądź wieczorem. Zamiast odhaczania zadań – przyzba nowoczesna: hamak, koc, schody, balkon.

Nie planuj, nie nadrabiaj. Zatrzymaj się.

🛁 2. Kąpiel nie tylko z brudu, ale z nadmiaru

Fakt historyczny:

Sobotnia kąpiel w balii była oczyszczeniem z tygodnia – nie tylko fizycznie, ale duchowo. To był moment symbolicznego resetu.

Dziś:

Kąpiel ziołowa (lub tylko kąpiel stóp).

Lawenda, rumianek, mięta, szałwia – spal wszystko, co nazbierało się w Tobie w tym tygodniu.

👁 3. Nicnierobienie jako akt czucia

Fakt historyczny:

Kobiety siadały wieczorami, wyszywały, darły pierze – ręce coś robiły, ale dusza odpoczywała.

Dziś:

Zrób coś… co nie ma celu.

Nie po to, by było produktywne. Po to, by zobaczyć, jak się czujesz, kiedy nic nie musisz.

Patrzę dziś na moją babcię. Dosłownie, bo przyjechałam do rodzinnego domu spędzić tu kilka letnich tygodni z dziećmi.

Wstaje, krząta się, znajduje sobie zajęcie, choć nikt już tego nie oczekuje.

Nie potrafi usiąść – jakby odpoczynek był czymś niebezpiecznym.

W jej oczach czytam: „A ty co? Leżysz?”.

A ja naprawdę leżę.

I nie czuję w tym ani winy, ani wstydu. Czuję siłę.

Nie czuję się tym urażona, a ona nie myśli tego złośliwie. Wiem, że to nie ona przemawia – tylko historia, która przez nią przeszła.

Wojny, systemy, propaganda produktywności.

To wszystko nauczyło kobiety, że ich wartość mierzy się tym, co zrobiły dla innych.

Ale ja nie chcę już tego przekazywać dalej.

Nie moim córkom. Nie moim wnuczkom.

Dziś odkrywam i wciąż się tego uczę, aby mieć odwagę nicnierobienia.

Nie po to, żeby uciec.

Po to, żeby znów usłyszeć siebie.

Bo gdy przestajemy działać – zaczynamy czuć.

A kiedy czujemy, możemy żyć naprawdę.

W pełni. W zgodzie. W rytmie, który w naszej słowiańskiej naturze był zawsze.

Zatrzymaj się.

Z miłością,

Joanna Chróściel

Dodaj komentarz