Post przerywany to coś więcej niż dieta – to styl życia wspierający regenerację, balans hormonalny i jasność umysłu....

Jak być nadwydajną i nadal prowadzić slow life? Nie da się? Sprawdź !
Jeśli masz wrażenie, że działasz w trybie turbo, ale dusza prosi o stop – ten tekst jest dla Ciebie.
Nie będzie o produktywności.
Będzie o tym, że „wystarczająco” to też bardzo dużo.
Nawet jeśli dzień zaczynasz z hałasem dzieci i kubkiem zimnej herbaty.
Na turboobrotach z czułością w tle
Ostatnio wróciłam do pracy na etat.
Po dłuższej przerwie – z trójką dzieci, rozwijaną marką Holi Mama, książką, blogiem, sklepem i codziennym maratonem: kto, gdzie, z kim, po co i dlaczego bez czapki.
Spotkałam się z kolegami z pracy i ktoś mi powiedział:
„Asia, Ty jesteś trochę niewiarygodna jako Holi Mama. No bo kto ogarnia tyle rzeczy i jeszcze się uśmiecha?”
I wiesz co? Przez chwilę poczułam się przyłapana.
Jakbym miała przepraszać za to, że działam na turboobrotach, ale wciąż mam ochotę przytulić drzewo i wypić napar z pokrzywy.
Potem usłyszałam coś jeszcze:
„Czuję się gorzej, bo Ty tyle robisz, a ja… nie robię nawet połowy.”
I to mnie zatrzymało.
Bo serio – to nie o ilość chodzi.
Nie robię wszystkiego, żeby komuś coś udowodnić.
Nie wstaję o szóstej, żeby wrzucić InstaStory z „productive morning”.
Robię to, bo inaczej bym zwariowała. Albo eksplodowała. Albo jedno i drugie.
Ten tekst nie powstał, żeby Ci pokazać, że mam wszystko pod kontrolą.
Powstał, żeby Ci powiedzieć, że czasem wrzeszczę w poduszkę, piję zimną kawę, jem niezgodnie z dietą i mam ochotę uciec do lasu z telefonem bez zasięgu.
Ale mimo to – albo właśnie dlatego – jestem Holi Mamą.
I może Ty też jesteś.
Nawet jeśli dziś czujesz, że ledwo zipiesz.
Każdy mój post, każda treść na blogu – ma być inspiracją.
Nie po to, żebyś robiła wszystko naraz.
Tylko po to, żebyś może spróbowała jednej małej zmiany.
– wypicie rano wody z octem jabłkowym,
– spacer z patrzeniem w niebo,
– joga lub kubek ziół w ciszy.
To nie ma być presja.
Naprawdę – nic nie musisz.
Ale jeśli czujesz się źle, masz napięcia w ciele, wahania nastroju, przeciążenie… to może warto?
Choćby jedna drobna zmiana.
Kiedyś od niej zaczęłam.
I wciąż zaczynam na nowo.
A może Ty też tak masz?
Czasem czujesz się jak bohaterka opery mydlanej, która miała tylko wyjść po mleko, a kończy z trzema torbami, dzieckiem na biodrze i spinaczem we włosach zamiast spinki?
A może masz dzień, kiedy świat Cię woła, a Ty masz ochotę zawinąć się w kocyk jak smutny burrito i powiedzieć „nie dziś, kochani”?
To znaczy, że jesteś tu, gdzie trzeba.
Nadwydajność – czyli dlaczego Twój mózg nie zna pauzy
Kiedyś myślałam, że coś jest ze mną nie tak.
Za dużo czułam. Za dużo myślałam. Za bardzo analizowałam wszystko.
Znasz to? Kładziesz się, a Twoja głowa robi pokaz slajdów z całego życia, w jakości 4K?
Myślałam, że to wada fabryczna.
Aż trafiłam na książkę „Jak mniej myśleć” Christel Petitcollin – i zrozumiałam:
to nie błąd. To funkcja.
To się nazywa nadwydajność.
Nie chodzi o to, że jesteś produktywna jak Excel na Red Bullu.
Chodzi o to, że Twój mózg nie zna przycisku „pauza”.
Opis nadwydajnej osoby:
– myśli intensywnie, spiralnie,
– ma aktywną intuicję,
– przetwarza emocje głębiej,
– często słyszy, że jest „zbyt” (wrażliwa, emocjonalna, intensywna),
– błyskotliwa, szybka, kreatywna, ale też łatwo się przeciąża,
– odczuwa świat cielesnym kanałem – bólem, napięciem, zmęczeniem.
Dla mnie to był klucz.
Zrozumiałam, że to nie ADHD, nie ambicja. To moja konstrukcja.
I że jeśli tego nie rozpoznam, nie zaakceptuję i nie otulę…
to sama siebie będę krzywdzić.
Nie idealna. Autentyczna.
Jak wygląda nadwydajność od środka – Dzień Świra, ale w wersji soft z jogą i omega-3.
Mój dzień zaczyna się o 6:04 –
zanim zdążę się przeciągnąć, mam już pełny etat:
dzieci budzą się z pytaniami, potrzebami i miłością, która potrafi zmęczyć.
Poranna rutyna to miks uważności i chaosu – ciepła woda z termosu na rozruch i start:
przewijanie, ubieranie, higiena - dzieciaki uciekają, kłócą się,
moja mini-gimnastyka z przerywnikami w stylu:
„Mamo, on mnie kopie!”, "Stasiek myj zęby!"
W międzyczasie – mopsy.
Też trzeba się nimi zająć. Nakarmić, wyczyścić fałdki
i te ich spojrzenia, które mówią:
„hej, a my?”
One też są częścią tej codziennej logistyki.
I stop: śniadanie - tu zwalniam.
To tylko 10 minut, więc nie biorę telefonu do ręki, skupiam się na powolnym jedzeniu, ukojeniu jakie daje mi kubek ciepłej zielonej herbaty. To mija jak mrugnięcie oczami.
Wychodzimy, już jest późno, jest nerwowo.
"Nie mam czapki", "Chcę na rowerze", "Nie! ja chcę samochodem"...
W ciągu dnia aż do późnego wieczora balansuję między:
– pracą na etat,
– rozwojem Holi Mamy,
– Instagramem,
– kursem trenera somatycznego.
Pracuję 7 godzin jako analityk systemowy,
w przerwach wstawiam pranie albo rozciągam szyję - to też są moje slow momenty. Ostatnio głównie na oddech i przeciągnięcie, wstanie na chwilkę od komputera. Potem w 'wolnych chwilach' holi mama. Na szczęście mam Kasię (@fight4balance) dzięki, której jest łatwiej.
Obiady jem późno – dopiero po pracy.
W trakcie przerwy lunchowej, jeżeli nie jestem zasypana spotkaniami:
– szybka joga,
– krótka medytacja.
Cokolwiek co mi odświeży głowę.
Po południu wracam do roli mamy na biegu.
To jednak też czas spaceru, staram się doceniać pierwsze oznaki wiosny, cieszyć się słońcem, kosikami w ogródku... Pozachwycać się naturą w wielkim mieście mimo, że jestem w biegu, bo:
– przedszkole,
– plac zabaw,
– zakupy,
– kąpiele,
– kolacja
– i wieczorne rytuały dzieci.
To moment na duże zatrzymanie dla wszystkich, czułe słowa, wdzięczność, przytulanki.
Po 20:30 – jeśli dzieci zasną –
mam chwilę dla siebie.
Czasem na książkę,
czasem na pielęgnację.
Zawsze pytam siebie:
„Co mi dziś potrzebne?”
I nie cisnę się, jeśli nie mam siły na trening.
Czasem serial z mężem też jest na probsie.
To nie historia o perfekcji.
To historia o życiu w nadwydajności,
która nie daje pauzy (jak nie bięgnę to myślę, dużo za dużo) –
ale da się z nią współpracować,
jeśli nauczysz się wracać do siebie w małych momentach.
Slow nie oznacza lenistwa.
Slow to intencja. To jakość obecności.
Dla mnie slow to:
– przerwa, gdy ciało woła,
– patrzenie na drzewa zamiast w telefon,
– uważne śniadanie,
– rezygnacja z tego, co nie karmi – nawet jeśli „wypada”.
Slow to praktyka powrotu.
Do siebie. Do ciała. Do ciszy.
Filozofia slow life to mój sposób na uśmiech – nawet jeśli dzień był burzliwy.
Bo tak – bywają łzy. Bywa zmęczenie.
Ale też mam w sobie siłę, by ten uśmiech znaleźć.
Czasem wystarczy wrócić. Do siebie.
Nie mam jednej recepty na spokojne życie.
Ale mam swoje punkty zaczepienia:
– oddech,
– rozluźnienie szczęki,
– spacer boso po domu,
– afirmacje,
– zioła.
Cisza. Zamknięte oczy.
Zdarza się, że krzyczę. Że płaczę. Że chcę uciec do lasu bez telefonu.
Ale to nie porażka. To sygnał.
I wracam.
Wciąż wracam.
Bo wykańcza mnie nie ilość zadań,
tylko brak powrotu do siebie między jednym a drugim.
Zostań, jeśli chcesz mniej. Ale prawdziwiej.
Nie jestem guru spokoju.
Czasem mam dzień jak burza hormonalna na espresso.
Ale wiem jedno –
nie trzeba być idealną, żeby być wystarczającą.
Możesz być:
– nadwydajna i wrażliwa,
– zmęczona i spełniona,
– zorganizowana i chaotyczna –
i nadal być sobą.
Nie musisz robić więcej. Ani lepiej.
Możesz zacząć od jednej rzeczy:
– ciepła woda z termosu,
– wyłączenie powiadomień,
– odpuszczenie.
Mała zmiana.
Oddech. Powrót. I tyle. Aż tyle.
Jeśli ten tekst coś w Tobie poruszył – zostań na dłużej.
Holi Mama to nie katalog z Pinterest.
To miejsce dla kobiet, które czasem płaczą pod prysznicem, a czasem tańczą w kuchni.
Dla takich, co mają siłę –
i takich, które dziś po prostu chcą, żeby nikt ich nie wołał przez 10 minut.
Zacznij od szklanki wody.
Albo od napisania do mnie, że też dziś pijesz zimną kawę.
☕ Holi shit – nawet moje teksty kipią nadwydajnością i wzbudzają multitasking.
Leave a comment